Rano
poszliśmy do głównego pokoju gdzie znowu przed komputerami siedział Manuel.
-Cześć-
powiedziałam i puknęłam Arona.
- Cześć-
wyjąkał.
- O już
wstaliście, jeśli jesteście głodni kuchnia jest na końcu korytarza, jedzcie co
chcecie.
- Ok, to
idziemy coś zjeść.
Przeszliśmy
z powrotem przez drzwi w rogu pokoju, gdzie znajdował się długi korytarz. Co
kilka metrów znajdowały się drzwi, były to pokoje, a na końcu betonowego
korytarza idąc w prawo wybudowana była kuchnia. Były w niej wszystkie potrzebne sprzęty kuchenne,
lodówka, kilka szafek i blat. Ściany były pokryte czerwonymi kwadratowymi
kafelkami, a podłoga tak jak wszędzie gumoleum. Zrobiłam nam tosty z serem na
śniadanie do tego ugotowałam po kiełbasce, a do picia zrobiłam herbatę. W
kuchni nie było żadnego krzesła ani stolika, więc wróciliśmy do wielkiego
pokoju i usiedliśmy na kanapie.
- Dobrze się
wam spało?- zagadał muzyk.
- Tak, ale
zaczynam tęsknić za słońcem.- odpowiedziałam.
- Spoko, o
10 zaczyna się trening więc wyjdziemy.
-A która
jest godzina?
- Zbliża się
8.
- A ty tak
całą noc przesiedziałeś przed komputerem?
- Nie, ale
rzeczywiście ostatnio mało sypiam.
- Dlaczego?
- Bo muszę
dowiedzieć się wszystkiego odnośnie faceta, który zmienia geny, aby upodobnić
ludzi do nas, a na dodatek wykorzystuje ich do kradzieży. Hakowanie komputerów
i zdobywanie informacji bywa czasami bardzo trudne tym bardziej, że nie wiem
gdzie szukać.
- Skąd to
wiesz?
-Byłem w Luwrze podczas kradzieży obrazu, ukradł go
chłopak z wielkimi czarnymi skrzydłami i nie wyglądał jak typowy nastolatek
należący do Szybujących.
-
Szybujących?
- Tak
nazywamy, ludzi którzy rodzą się ze skrzydłami.
- Aha, a po
co chcecie więcej o nim wiedzieć?
- Musimy go
powstrzymać za nim zrobi to większej ilości osób, a każda informacja jest
potrzebna.
- Jak
chcecie go powstrzymać?
- Nad tym
pomyślimy jak już dowiemy się gdzie jest.- zastanawiałam się czy mu nie
powiedzieć, ale na razie stwierdziłam, że wolę nie ryzykować.- dobra już nie
przeszkadzam wam jedzcie sobie spokojnie.
Zjedliśmy
śniadanie i wróciliśmy do kuchni, żeby pozmywać naczynia. Było jeszcze dużo
czasu do treningu dlatego poszliśmy do „salonu”, usiadłam obok komputerowca i
patrzyłam co robi, wyglądało bardzo interesująco, ale Aron nie był tym
zaciekawiony, usiadł na jednym z foteli i włączył telewizję. Manuel spojrzał na
mnie i powiedział.
- Jak chcesz
mogę cię paru rzeczy nauczyć.
- Na serio?
- Tak, to
chcesz?
- Pewnie
No i zaczęła
się nauka na dobre, włamaliśmy się do kilu komputerów, ale nic nie znaleźliśmy
co by go interesowało. Do pokoju wszedł Dymitr ze śniadaniem powitał się z nami i usiadł obok
błękitnookiego. Po kilu minutach zaczęli rozmawiać, dobrze, że Aron miał już
dzisiaj lepszy humor. My z Manuelem wróciliśmy do szukania informacji. Równo o
10 przyszedł pan Gerard, a za nim kuśtykał obrażony na cały świat Borys.
- Czas na
trening, wychodzimy.- wszyscy posłusznie wstali i wyszliśmy na zewnątrz, oprócz
Manuela, który kontynuował poszukiwania.
-Dobra Borys
i Aron będziecie mieć razem trening, poczekajcie tu, ja idę po quada, Aida ty
pójdziesz z Dymitrem.
-Chodźmy
Aida- powiedział elf i poszłam za nim.
- Będziesz z
nami mieszkać, więc będziesz razem z nami trenować, na początek przebiegniemy
się trochę po lesie.
- No dobra,
to prowadź.
Biegliśmy
tak przez las, wyglądał dużo lepiej niż nocom, było słychać ćwierkanie ptaków,
a miękka ściółka uginała się lekko pod naszymi nogami. Miałam zdecydowanie
gorszą kondycję od chłopaka, ale łatwo się nie poddaje. Po pewnym czasie gdy
chłopak zauważył, że odległość pomiędzy nami jest dość duża zatrzymał się.
-Jak żyjesz?
- Ledwo co-
wydyszałam zmęczona, nigdy nie lubiłam biegać.
- Dobra
zrobimy teraz odpoczynek, a później wspinaczka po drzewach.
- Wszystko
jest chyba lepsze od biegania.- oparłam się o jedno z drzew.
- Masz wodę
podał mi butelkę, którą trzymał w małym, brązowym plecaku.
Po
pięciominutowej przerwie ruszyliśmy spacerem dalej.
- Gdzie
idziemy?
- Nie
wszędzie rosną wystarczające duże drzewa, musimy się kawałek przejść.
- Ok.
Kiedy się
zatrzymaliśmy staliśmy przed ogromnymi, liściastymi drzewami, z niewiarygodnie
grubymi gałęziami.
- W pobliżu
takich drzew niegdyś żyły elfy, chodźmy.
Zaczęliśmy
się wspinać, co już jak dla mnie było lżejsze od biegania, drzewa nie miały
szorstkiej kory dzięki czemu nie raniły rąk, więc wszystko szło jak po maśle.
Gdy byliśmy prawie na samej górze, około wysokości czwartego piętra,
zatrzymaliśmy się, a ja zaczęłam być niepewna, było strasznie wysoko i wolałam
nawet nie patrzeć w dół.
- Dobra
teraz przebiegniemy po gałęzi na kolejne drzewo.-Jak to usłyszałam,
wybałuszyłam oczy i powiedziałam stanowczo.
-Chyba sobie
żartujesz? Nie ma nawet cienia szans.
- Nie
marudź, to proste, spójrz.
Elf pobiegł
szybko i zwinnie po grubej gałęzi, która się trochę trzęsła gdy się
przemieszczał, a po chwili przeskoczył na gałąź drugiego drzewa i już był przy
jego pniu.
- No chodź!-
zawołał.
- Spadnę,
zanim dobiegnę!
- Złapię
cię- przeszedł na gałąź obok i staną przy jej końcu.
Pomimo, że
mu nie ufałam nie mogłam powiedzieć, że tego nie zrobię. Jak Kuba Bogu tak Bóg
Kubie, idealnie to teraz pasuje, bo on mógł stracić zaufanie do mnie. No więc
zaczęłam biec, ale oczywiście zdolna ja musiałam w połowie zaczepić butem o
małą gałązkę. No i oczywiście się przewróciłam, widziałam kątem oka, że elf
podbiega bliżej, żeby mnie złapać, ale i tak byłam przerażona. Przecież
jesteśmy strasznie wysoko, nagle jakby odruchowo złapałam się prawą ręką gałęzi
i zrobiłam gwiazdę, było to pewnie spowodowane adrenaliną i stresem, szybko
podbiegłam do pnia drugiego drzewa i się do niego przytuliłam, a za plecami
usłyszałam tłumiony śmiech. Byłam ciekawa, czy to Dymitr zdjął wreszcie swoją
opanowaną maskę, więc się odwróciłam w jego stronę. Tak to był on.
- Co ty
robisz?- spytał.
- Nie widać,
przytulam się do drzewa- burknęłam.
- Po co?-
cały czas się cicho śmiał
- No nie
wiem po co , bo wcale przed chwilą bym nie spadła- odpowiedziałam
sarkastycznie.
- Przecież
bym cię złapał, widziałaś że biegnę.
- No tak ale
to nie zmienia faktu, że życie przeleciało mi przed oczami.
- Ale nic ci
się nie stało, to najważniejsze, a chyba nie zamierzasz zostać tu na zawsze
tuląc drzewo.
- A żebyś
wiedział, że tu zostanę, to drzewo zostanie moim mężem i będziemy mieć małe
drzewiątka- znowu rzuciłam sarkazmem, a chłopak po prostu wybuch śmiechem.- To
nie jest śmieszne!
-
Przepraszam, ale zabawna jesteś.
- Wcale nie,
ja tu jestem przerażona !
- Dobrze nie
denerwuj się, już nie będziemy biegać po drzewach, ale musimy zejść na dół.
- Nie ja się
stąd nie ruszam.
- Uparta
jesteś.
- Tak jak
osioł i dobrze mi z tym- znowu zaczął się śmiać. – nie śmiej się tak bo zaraz
pękniesz- burknęłam.
- Jeśli
boisz się, że się znowu potkniesz to mogę cię znieść, to co ?
- No nie
wiem- po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że prędzej czy później będę
musiała zejść- dobra chodźmy.
Chłopak wziął
mnie na plecy, trzymałam się go mocno, a on powoli schodził z drzewa, w końcu
gdy zeszliśmy, byłam w siódmym niebie, że stoję z powrotem na ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz