środa, 11 maja 2016

Rozdział 18: Zabawa w lesie



Rano poszliśmy do głównego pokoju gdzie znowu przed komputerami siedział Manuel.
-Cześć- powiedziałam i puknęłam Arona.
- Cześć- wyjąkał.
- O już wstaliście, jeśli jesteście głodni kuchnia jest na końcu korytarza, jedzcie co chcecie.
- Ok, to idziemy coś zjeść.
Przeszliśmy z powrotem przez drzwi w rogu pokoju, gdzie znajdował się długi korytarz. Co kilka metrów znajdowały się drzwi, były to pokoje, a na końcu betonowego korytarza idąc w prawo wybudowana była kuchnia. Były  w niej wszystkie potrzebne sprzęty kuchenne, lodówka, kilka szafek i blat. Ściany były pokryte czerwonymi kwadratowymi kafelkami, a podłoga tak jak wszędzie gumoleum. Zrobiłam nam tosty z serem na śniadanie do tego ugotowałam po kiełbasce, a do picia zrobiłam herbatę. W kuchni nie było żadnego krzesła ani stolika, więc wróciliśmy do wielkiego pokoju i usiedliśmy na kanapie.
- Dobrze się wam spało?- zagadał muzyk.
- Tak, ale zaczynam tęsknić za słońcem.- odpowiedziałam.
- Spoko, o 10 zaczyna się trening więc wyjdziemy.
-A która jest godzina?
- Zbliża się 8.
- A ty tak całą noc przesiedziałeś przed komputerem?
- Nie, ale rzeczywiście ostatnio mało sypiam.
- Dlaczego?
- Bo muszę dowiedzieć się wszystkiego odnośnie faceta, który zmienia geny, aby upodobnić ludzi do nas, a na dodatek wykorzystuje ich do kradzieży. Hakowanie komputerów i zdobywanie informacji bywa czasami bardzo trudne tym bardziej, że nie wiem gdzie szukać.
- Skąd to wiesz?
-Byłem  w Luwrze podczas kradzieży obrazu, ukradł go chłopak z wielkimi czarnymi skrzydłami i nie wyglądał jak typowy nastolatek należący do Szybujących.
- Szybujących?
- Tak nazywamy, ludzi którzy rodzą się ze skrzydłami.
- Aha, a po co chcecie więcej o nim wiedzieć?
- Musimy go powstrzymać za nim zrobi to większej ilości osób, a każda informacja jest potrzebna.
- Jak chcecie go powstrzymać?
- Nad tym pomyślimy jak już dowiemy się gdzie jest.- zastanawiałam się czy mu nie powiedzieć, ale na razie stwierdziłam, że wolę nie ryzykować.- dobra już nie przeszkadzam wam jedzcie sobie spokojnie.
Zjedliśmy śniadanie i wróciliśmy do kuchni, żeby pozmywać naczynia. Było jeszcze dużo czasu do treningu dlatego poszliśmy do „salonu”, usiadłam obok komputerowca i patrzyłam co robi, wyglądało bardzo interesująco, ale Aron nie był tym zaciekawiony, usiadł na jednym z foteli i włączył telewizję. Manuel spojrzał na mnie i powiedział.
- Jak chcesz mogę cię paru rzeczy nauczyć.
- Na serio?
- Tak, to chcesz?
- Pewnie
No i zaczęła się nauka na dobre, włamaliśmy się do kilu komputerów, ale nic nie znaleźliśmy co by go interesowało. Do pokoju wszedł Dymitr ze śniadaniem  powitał się z nami i usiadł obok błękitnookiego. Po kilu minutach zaczęli rozmawiać, dobrze, że Aron miał już dzisiaj lepszy humor. My z Manuelem wróciliśmy do szukania informacji. Równo o 10 przyszedł pan Gerard, a za nim kuśtykał obrażony na cały świat Borys.
- Czas na trening, wychodzimy.- wszyscy posłusznie wstali i wyszliśmy na zewnątrz, oprócz Manuela, który kontynuował poszukiwania.
-Dobra Borys i Aron będziecie mieć razem trening, poczekajcie tu, ja idę po quada, Aida ty pójdziesz z Dymitrem.
-Chodźmy Aida- powiedział elf i poszłam za nim.
- Będziesz z nami mieszkać, więc będziesz razem z nami trenować, na początek przebiegniemy się trochę po lesie.
- No dobra, to prowadź.
Biegliśmy tak przez las, wyglądał dużo lepiej niż nocom, było słychać ćwierkanie ptaków, a miękka ściółka uginała się lekko pod naszymi nogami. Miałam zdecydowanie gorszą kondycję od chłopaka, ale łatwo się nie poddaje. Po pewnym czasie gdy chłopak zauważył, że odległość pomiędzy nami jest dość duża zatrzymał się.
-Jak żyjesz?
- Ledwo co- wydyszałam zmęczona, nigdy nie lubiłam biegać.
- Dobra zrobimy teraz odpoczynek, a później wspinaczka po drzewach.
- Wszystko jest chyba lepsze od biegania.- oparłam się o jedno z drzew.
- Masz wodę podał mi butelkę, którą trzymał w małym, brązowym plecaku.
Po pięciominutowej przerwie ruszyliśmy spacerem dalej.
- Gdzie idziemy?
- Nie wszędzie rosną wystarczające duże drzewa, musimy się kawałek przejść.
- Ok.
Kiedy się zatrzymaliśmy staliśmy przed ogromnymi, liściastymi drzewami, z niewiarygodnie grubymi gałęziami.
- W pobliżu takich drzew niegdyś żyły elfy, chodźmy.
Zaczęliśmy się wspinać, co już jak dla mnie było lżejsze od biegania, drzewa nie miały szorstkiej kory dzięki czemu nie raniły rąk, więc wszystko szło jak po maśle. Gdy byliśmy prawie na samej górze, około wysokości czwartego piętra, zatrzymaliśmy się, a ja zaczęłam być niepewna, było strasznie wysoko i wolałam nawet nie patrzeć w dół.
- Dobra teraz przebiegniemy po gałęzi na kolejne drzewo.-Jak to usłyszałam, wybałuszyłam oczy i powiedziałam stanowczo.
-Chyba sobie żartujesz? Nie ma nawet cienia szans.
- Nie marudź, to proste, spójrz.
Elf pobiegł szybko i zwinnie po grubej gałęzi, która się trochę trzęsła gdy się przemieszczał, a po chwili przeskoczył na gałąź drugiego drzewa i już był przy jego pniu.
- No chodź!- zawołał.
- Spadnę, zanim dobiegnę!
- Złapię cię- przeszedł na gałąź obok i staną przy jej końcu.
Pomimo, że mu nie ufałam nie mogłam powiedzieć, że tego nie zrobię. Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie, idealnie to teraz pasuje, bo on mógł stracić zaufanie do mnie. No więc zaczęłam biec, ale oczywiście zdolna ja musiałam w połowie zaczepić butem o małą gałązkę. No i oczywiście się przewróciłam, widziałam kątem oka, że elf podbiega bliżej, żeby mnie złapać, ale i tak byłam przerażona. Przecież jesteśmy strasznie wysoko, nagle jakby odruchowo złapałam się prawą ręką gałęzi i zrobiłam gwiazdę, było to pewnie spowodowane adrenaliną i stresem, szybko podbiegłam do pnia drugiego drzewa i się do niego przytuliłam, a za plecami usłyszałam tłumiony śmiech. Byłam ciekawa, czy to Dymitr zdjął wreszcie swoją opanowaną maskę, więc się odwróciłam w jego stronę. Tak to był on.
- Co ty robisz?- spytał.
- Nie widać, przytulam się do drzewa- burknęłam.
- Po co?- cały czas się cicho śmiał
- No nie wiem po co , bo wcale przed chwilą bym nie spadła- odpowiedziałam sarkastycznie.
- Przecież bym cię złapał, widziałaś że biegnę.
- No tak ale to nie zmienia faktu, że życie przeleciało mi przed oczami.
- Ale nic ci się nie stało, to najważniejsze, a chyba nie zamierzasz zostać tu na zawsze tuląc drzewo.
- A żebyś wiedział, że tu zostanę, to drzewo zostanie moim mężem i będziemy mieć małe drzewiątka- znowu rzuciłam sarkazmem, a chłopak po prostu wybuch śmiechem.- To nie jest śmieszne!
- Przepraszam, ale zabawna jesteś.
- Wcale nie, ja tu jestem przerażona !
- Dobrze nie denerwuj się, już nie będziemy biegać po drzewach, ale musimy zejść na dół.
- Nie ja się stąd nie ruszam.
- Uparta jesteś.
- Tak jak osioł i dobrze mi z tym- znowu zaczął się śmiać. – nie śmiej się tak bo zaraz pękniesz- burknęłam.
- Jeśli boisz się, że się znowu potkniesz to mogę cię znieść, to co ?
- No nie wiem- po chwili namysłu stwierdziłam jednak, że prędzej czy później będę musiała zejść- dobra chodźmy.
Chłopak wziął mnie na plecy, trzymałam się go mocno, a on powoli schodził z drzewa, w końcu gdy zeszliśmy, byłam w siódmym niebie, że stoję z powrotem na ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz