sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział 28: Straszny dzień




Wszyscy byli bladzi, a ja się zastanawiałam jak ich  przenieść do bazy, która była duży kawał drogi stąd.
- Kurczę szkoda, że nie ma tutaj Blacka- powiedziałam swoje myśli na głos.
- Kto to?- spytał chłopak.
- To koń, by pomógł nam ich przenieść.
- Ale gdzie chcesz z nimi iść?
- Do naszej bazy.
- Daleko ona się stąd znajduje?
- Tak.
 Czarnowłosy nagle odwrócił się  i wpatrywał w las. Nie wiedziałam o co chodzi bo ja nic nie widziałam, ale on miał wyostrzone zmysły.
- Co się stało?
- Coś się zbliża.
Rzeczywiście po chwili usłyszałam szelest krzaków, zza których wyskoczył czarny ogier.
- Balck?- byłam zaskoczona- jak to możliwe.
Koń zatrzymał się przy mnie, a chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem. Cóż teraz nie miałam czasu na zastanawianie się dlaczego on tu jest. Najważniejsze było, że będziemy mieli jak przenieść nieprzytomnych. Na koniu zmieściło się ich troje, usadowiliśmy i przywiązaliśmy do niego Borysa, Gerarda i Manuela. Skrzydlaty niósł swojego brata a ja Dymitra, dlatego, że był najdrobniejszy z nich wszystkich.
Ruszyliśmy w stronę bazy. Droga strasznie się dłużyła i była bardzo męcząca. Musieliśmy robić przerwy co pół godziny. Wreszcie dotarliśmy na miejsce, otworzyłam przejście i zniosłam tam elfa, czarnowłosy poszedł za mną. Ruszyliśmy od razu w kierunku sali szpitalnej, która znajdowała się po przeciwnej stronie korytarza niż kuchnia. Chłopak zniósł resztę, nie mieliśmy co zrobić z ogierem dlatego wypuściłam go z powrotem do lasu.  Zaczęłam szukać w całej bazie leków i książek lekarskich, wszyscy dostali gorączkę i byli bladzi jak ściana. Wreszcie znalazłam leki, ale one nic nie pomagały, ich stan cały czas się pogorszał, a ja co raz bardziej się załamywałam. Czułam się za to w jakiś sposób odpowiedzialna, w końcu Faust był moją rodziną i jeszcze postępowaliśmy według mojego planu. Gerard pewnie wymyśliłby coś lepszego.
- Ada- usłyszałam ledwie, był to głos brodacza, podeszłam do niego.
- Weź mój telefon i zadzwoń do „Naszego Lekarza” – wymamrotał ledwie słyszalnie i z powrotem stracił przytomność.
Wzięłam jego telefon, znalazłam kontakt, o którym mówił i zaczęłam dzwonić, lecz nikt odebrał. Próbowałam się jeszcze do niego dobić kilkanaście razy, chodząc przy tym niespokojnie po sali, ale nadal nic. Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie, a chłopak tylko mi się przyglądał nic nawet nie mówił. Napisałam więc do tego idioty, który nie umie odebrać telefonu SMSa, bardzo się przy tym powstrzymywałam, żeby nie napisać mu czegoś obraźliwego.
Nikomu się ani trochę nie polepszało, ale przez jakiś czas utrzymywali się w tym samym stanie. Lekarz nie oddzwaniał ani nie odpisywał, a gdy chciałam do niego zadzwonić miał wyłączony telefon.
Czarnowłosy usiadł przy Aronie i się mu przyglądał, było widać smutek i zmartwienie w jego oczach. Ja natomiast stałam po środku sali i modliłam się w duchu, żeby wreszcie ten lekarz przybył. Nie chciałam widzieć jak moi przyjaciele, którzy byli dla mnie jak rodzina umiera na moich oczach.
Zbliżała się noc i z chłopakiem wszyłam z pomieszczenia, przeszliśmy do salonu. Chciałam z nim porozmawiać, ale kiedy tylko zamknęłam drzwi zaczął na mnie krzyczeć.
- Mówiłem, że macie mnie nie ratować! Widzisz co narobiłaś!
- Ale…- zaczęłam, lecz chłopak nie dawał mi dojść do głosu.
- To twoja wina, oni wszyscy umrą, a ty będziesz się na to patrzyła! Nie jesteś w stanie im pomóc nawet w najmniejszy sposób! Tylko się nie tłumacz, że nie wiedziałaś iż tak mogło się skończyć bo on był nieobliczalny, przy nim trzeba było zakładać, że wszystko może się wydarzyć!
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, czułam że on ma racje. Byłoby lepiej, gdybym posłuchała profesora i nigdy nie dowiedziała się o tym wszystkim. W sercu czułam jakbym miała czarną dziurę, a prze głowę przebiegało mi tysiące myśli co by się stało gdyby… . Czułam się strasznie, odczuwałam także głęboką winę za to co przytrafiło się moim przyjaciołom. Nie wiedziałam nawet co mogę powiedzieć. Pochyliłam głowę, nie chciałam, żeby ktokolwiek na mnie patrzy, włosy zakryły mi całą twarz. Oczy zaczęły mnie piec, a po chwili łzy nie chciały przestać płynąć.
- Skoro tak, to trzeba było mnie nie ratować- wydukałam i szybko ruszyłam do swojego pokoju.
Zamknęłam się na klucz i usiadam na podłodze. Nie spałam całą noc, męczyły mnie te wszystkie myśli. Nagle z tego około 6 rano wyrwał mnie dźwięk SMSa. Widomość brzmiała:
Już jestem otwórz wejście
Poszłam do salonu i usiadłam przed komputerem, wpisałam kilka haseł i otworzyłam lekarzowi wejście. Na kanapie w salonie spał czarnowłosy chłopak, ale go nie budziłam. Czekałam aż lekarz zejdzie, abym mogła zaprowadzić go do chorych. Minuty mijały w nieskończoność. Kiedy zobaczyłam, że drzwi się uchylają byłam strasznie szczęśliwa, jednak kiedy zobaczyłam kto za nimi stoi zbladłam. Byli to…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz