poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział 27: Na ratunek




Byliśmy na tyle blisko, że widziałam już dom, ale zanim my mieliśmy ruszyć, chłopaki z przodu powinni zwrócić na siebie uwagę. Po chwili czekania wybiegli z lasu, a Gerard kawałek za nimi. Faust zaczął się wydzierać, że nikt nie pokona jego sługi, a jego przechwałki trochę trały, a on sam brzmiał jak wariat.
Razem z Manuelem i Aronem ruszyłam na tył ruiny i wskoczyliśmy przez ramę rozbitego okna. Znaleźliśmy się w dawnym salonie rozwalającego się budynku. W jednym z kątów zobaczyłam skulonego bliźniaka, po chwili spojrzał na nas  spode łba, a ja do niego podbiegłam. Aron wpatrywał się w niego intensywnie, ale nie było teraz czasu na miłe rodzinne pogadanki, ani nic w ten deseń. Skrzydlaty był wyraźnie zaskoczony.
- Mówiłem, że macie nie przychodzić- był uparty.
- Tak, tak a teraz się nie wierć bo będziemy ci zdejmować to ustrojstwo- Manuel podał mi narzędzia i usiadł obok mnie.
- Zabij ich- usłyszeliśmy wycie szaleńca w tym samym momencie.
Przestraszyłam się nie na żarty, kiedy chłopak zaczął się poruszać, ale Aron szybko zareagował i przygwoździł go do ziemi. Ja natomiast z Manuelem rzuciliśmy się do pracy nad obrożą, bo nie wiedzieliśmy jak długo da rade go przytrzymać.
 Otworzyliśmy mała klapkę pod którą znajdował się mały panel sterowania, załamaliśmy zabezpieczenia bez problemu, ale on umożliwiał tylko otworzenie drugiej klapki, pod którą znajdowała się masa różnokolorowych kabelków. Byłam w kropce nie wiedziałam w ogóle, który kabel co może oznaczać i co teraz. Na szczęście muzyk, wiedział mniej więcej co robić. Dał mi malutkie obcęgi do przecinania kabelków i zaczął tłumaczyć, co mam robić bo on na to miał z duże ręce. Kiedy został mi ostatni kabel do przecięcia, chłopak zaczął się mocniej rzucać, zapewne prze to, że naukowiec nie kończył się drzeć, a w oddali słychać było nawet strzały, zaczynało być niebezpiecznie.
- Aida pospiesz się.
-Chwila, za bardzo się, rzuca, a jak przetnę zły to może się to nie ciekawie skończyć.
Byłam podenerwowana, czarnowłosy cały czas cierpiał, prze obrożę, a ja nie mogłam nic zrobić. Manuel spojrzał na mnie i widział moje zmartwienie, a jednocześnie koncentrację na złapaniu odpowiedniego kabelka. Także złapał skrzydlatego i wydyszał
- Teraz- dosłownie prze sekundę chłopak się nie poruszał, a mi się udało. Obroża się rozpięła, a on nareszcie był wolny. Zaczęliśmy się cieszyć, a na naszych twarzach powoli rozkwitały szerokie uśmiechy, ale na to było za wcześnie.
-Naprawdę myśleliście, że polegam tylko na tym głupim szczeniaku?!- usłyszeliśmy krzyk doktora i wybiegliśmy przed dom. Stał on na środku małej polanki z triumfalnym uśmiechem, ale to przecież my mieliśmy przewagę, nie wiedzieliśmy co planuje, ale musieliśmy być gotowi na wszystko. Nagle zrzucił swój biały kitel, a jego ciało zaczęło porastać gęsta sierść z kolcami. Wyglądał jak jeżozwierz, dobrze, że ostatnio o nich czytałam, ale on mógł nie w pełni się do nich upodobnić. Cóż kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. Chciałam właśnie powiedzieć do Manuela jaki mam plan, gdy doktor się naprężył, a jego kolce wystrzeliły z jego ciała w każdym kierunku. Nie wiedziałam co zrobić, nie dało się tego uniknąć, a skoro on zmienił bliźniaków, więc oni pewnie też nie byli na to odporni. Aron zbliżył się do mnie i zaczął mnie osłaniać. Nagle poczułam potężny wiatr, który nas przewrócił, ale także zatrzymał kolce zanim do nas doleciały. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam za nami czarnowłosego z rozłożonymi skrzydłami. Czy to możliwe, że za ich pomocą, mógł wywołać tak silny podmuch? Nie miałam jednak teraz czasu na zastanawianie się. Podbiegłam szybko do komputerowca.
- On ma bardzo wyostrzony słuch- powiedziałam- wiesz co mam namyśli?- Spojrzał na drewniany flet, który trzymał i przytaknął
- Ale muszę się do niego bardziej zbliżyć.
- Odwrócisz jego uwagę?- zwróciłam się do skrzydlatego.
- Tak- rozłożył skrzydła i przeleciał tuż przed szalonym naukowcem.
W tym czasie Manuel zaczął powoli podbiegać do „jeżozwierza”, tak aby nie zwrócić na siebie uwagi, a ja pobiegłam z chłopakami migiem do Borysa i Gerarda. Wilkołak był postrzelony w ramie i krwawił, ale jakoś się trzymał.
- Widzę, że macie jakiś plan- odezwał się brodacz.
- Tak, Manuel zaraz zacznie grać na flecie, aby go unieruchomić.
- Dobra, ja się zajmę resztą, nie martwcie się, Dymitr możesz spojrzeć na Borysa?
Elf podszedł do futrzaka, ale w takim miejscu nie mógł mu w niczym pomóc, pocisk utkwił mu w kości. Kiedy spojrzałam w stronę muzyka, był on wystarczająco blisko naukowca i właśnie sięgał po flet. Gdy mężczyzna usłyszał muzykę w pierwszej chwili chciał go zaatakować, ale w trakcie nagle zamarł, nie mógł się ruszyć w żaden sposób. To wykorzystał Gerard i zbliżył się na taką odległość, aby nadal nie słyszeć muzyki. Wyjął pistolet i zaczął mierzyć, a Faust mógł jedynie się temu przyglądać. Wiedziała, że nie mamy innego wyjścia, Fast oszalał i był zdolny do wszystkiego, nie mogliśmy wysłać go tak po prostu do więzienia bo by powrócił. Brodacz wystrzelił i trafił prosto w serce, jednak uśmiech z twarzy łysola nie schodził. Gerard odwrócił się nagle do nas i krzyknął:
-Uciekajcie! – Nikt nie wiedział o co chodzi, ale po chwili zobaczyliśmy kłąb ciemno zielonego dymu, który zbliżał się do nas w zastraszającym tempie.
- Ja sam nie umrę, wy zginiecie ze mną- wydarł się naukowiec i zaczął się przeraźliwie śmiać.
Wiedziałam, że nie mamy szans przed nią uciec, ale pomimo to wszyscy biegliśmy ile sił w nogach. Widziałam jak zielona chmura pochłania Manuela i Gerarda, nie wiedziałam co mogło się im stać przez nią, ale teraz nie był czas na zastanawianie się nad tym. Musieliśmy uciekać jak najdalej się da.
Ktoś podczas biegu nagle mnie złapał, był to czarnowłosy i po chwili unosiliśmy się nad polaną, która już w całości była pokryta dymem.
- Co z resztą?
-Już za późno.
- Jak to za późno? Oni nie mogli przecież zginąć od jakiegoś głupiego dymu!
- Nie mówię, że zginęli, ale już ich dosięgną, a raczej nic dobrego on nie spowoduje nie sądzisz?
- To co teraz mamy czekać, aż wiatr go rozwieje?
- Nic innego nam nie pozostaje.
- Ale dlaczego, akurat mnie uratowałeś?
- Tylko ciebie znam.
- Ale na dole został twój brat.
- Wiem, ale jemu zależy na twoim bezpieczeństwie, bardziej niż na swoim.
Nie wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, więc prze resztę czasu szybowaliśmy w ciszy nad polaną, czekając aż będziemy mogli spokojnie wylądować. Po jakimś czasie przerzedziła się na tyle, że było widać leżące sylwetki. Niestety wiatr dzisiejszego dnia był niewielki, a na dodatek zatrzymywały go drzewa i musieliśmy czekać kilka godzin, aż stanie się z powrotem bezpiecznie.
Wreszcie wylądowaliśmy, a ja podbiegłam po kolei do każdego. Wszyscy na całe szczęście oddychali, ale byli nieprzytomni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz