Wszyscy byli
bladzi, a ja się zastanawiałam jak ich przenieść do bazy, która była duży kawał drogi
stąd.
- Kurczę
szkoda, że nie ma tutaj Blacka- powiedziałam swoje myśli na głos.
- Kto to?-
spytał chłopak.
- To koń, by
pomógł nam ich przenieść.
- Ale gdzie
chcesz z nimi iść?
- Do naszej
bazy.
- Daleko ona
się stąd znajduje?
- Tak.
Czarnowłosy nagle odwrócił się i wpatrywał w las. Nie wiedziałam o co chodzi
bo ja nic nie widziałam, ale on miał wyostrzone zmysły.
- Co się
stało?
- Coś się
zbliża.
Rzeczywiście
po chwili usłyszałam szelest krzaków, zza których wyskoczył czarny ogier.
- Balck?-
byłam zaskoczona- jak to możliwe.
Koń
zatrzymał się przy mnie, a chłopak przyglądał mu się z zaciekawieniem. Cóż
teraz nie miałam czasu na zastanawianie się dlaczego on tu jest. Najważniejsze
było, że będziemy mieli jak przenieść nieprzytomnych. Na koniu zmieściło się
ich troje, usadowiliśmy i przywiązaliśmy do niego Borysa, Gerarda i Manuela.
Skrzydlaty niósł swojego brata a ja Dymitra, dlatego, że był najdrobniejszy z
nich wszystkich.
Ruszyliśmy w
stronę bazy. Droga strasznie się dłużyła i była bardzo męcząca. Musieliśmy
robić przerwy co pół godziny. Wreszcie dotarliśmy na miejsce, otworzyłam
przejście i zniosłam tam elfa, czarnowłosy poszedł za mną. Ruszyliśmy od razu w
kierunku sali szpitalnej, która znajdowała się po przeciwnej stronie korytarza
niż kuchnia. Chłopak zniósł resztę, nie mieliśmy co zrobić z ogierem dlatego
wypuściłam go z powrotem do lasu.
Zaczęłam szukać w całej bazie leków i książek lekarskich, wszyscy
dostali gorączkę i byli bladzi jak ściana. Wreszcie znalazłam leki, ale one nic
nie pomagały, ich stan cały czas się pogorszał, a ja co raz bardziej się
załamywałam. Czułam się za to w jakiś sposób odpowiedzialna, w końcu Faust był
moją rodziną i jeszcze postępowaliśmy według mojego planu. Gerard pewnie
wymyśliłby coś lepszego.
- Ada-
usłyszałam ledwie, był to głos brodacza, podeszłam do niego.
- Weź mój
telefon i zadzwoń do „Naszego Lekarza” – wymamrotał ledwie słyszalnie i z
powrotem stracił przytomność.
Wzięłam jego
telefon, znalazłam kontakt, o którym mówił i zaczęłam dzwonić, lecz nikt
odebrał. Próbowałam się jeszcze do niego dobić kilkanaście razy, chodząc przy
tym niespokojnie po sali, ale nadal nic. Myślałam, że zaraz wyjdę z siebie, a
chłopak tylko mi się przyglądał nic nawet nie mówił. Napisałam więc do tego
idioty, który nie umie odebrać telefonu SMSa, bardzo się przy tym
powstrzymywałam, żeby nie napisać mu czegoś obraźliwego.
Nikomu się
ani trochę nie polepszało, ale przez jakiś czas utrzymywali się w tym samym
stanie. Lekarz nie oddzwaniał ani nie odpisywał, a gdy chciałam do niego
zadzwonić miał wyłączony telefon.
Czarnowłosy
usiadł przy Aronie i się mu przyglądał, było widać smutek i zmartwienie w jego oczach.
Ja natomiast stałam po środku sali i modliłam się w duchu, żeby wreszcie ten
lekarz przybył. Nie chciałam widzieć jak moi przyjaciele, którzy byli dla mnie
jak rodzina umiera na moich oczach.
Zbliżała się
noc i z chłopakiem wszyłam z pomieszczenia, przeszliśmy do salonu. Chciałam z
nim porozmawiać, ale kiedy tylko zamknęłam drzwi zaczął na mnie krzyczeć.
- Mówiłem,
że macie mnie nie ratować! Widzisz co narobiłaś!
- Ale…-
zaczęłam, lecz chłopak nie dawał mi dojść do głosu.
- To twoja
wina, oni wszyscy umrą, a ty będziesz się na to patrzyła! Nie jesteś w stanie
im pomóc nawet w najmniejszy sposób! Tylko się nie tłumacz, że nie wiedziałaś
iż tak mogło się skończyć bo on był nieobliczalny, przy nim trzeba było
zakładać, że wszystko może się wydarzyć!
Nie
wiedziałam co mam powiedzieć, czułam że on ma racje. Byłoby lepiej, gdybym
posłuchała profesora i nigdy nie dowiedziała się o tym wszystkim. W sercu
czułam jakbym miała czarną dziurę, a prze głowę przebiegało mi tysiące myśli co
by się stało gdyby… . Czułam się strasznie, odczuwałam także głęboką winę za to
co przytrafiło się moim przyjaciołom. Nie wiedziałam nawet co mogę powiedzieć.
Pochyliłam głowę, nie chciałam, żeby ktokolwiek na mnie patrzy, włosy zakryły
mi całą twarz. Oczy zaczęły mnie piec, a po chwili łzy nie chciały przestać
płynąć.
- Skoro tak,
to trzeba było mnie nie ratować- wydukałam i szybko ruszyłam do swojego pokoju.
Zamknęłam
się na klucz i usiadam na podłodze. Nie spałam całą noc, męczyły mnie te wszystkie
myśli. Nagle z tego około 6 rano wyrwał mnie dźwięk SMSa. Widomość brzmiała:
Już jestem otwórz
wejście
Poszłam do
salonu i usiadłam przed komputerem, wpisałam kilka haseł i otworzyłam lekarzowi
wejście. Na kanapie w salonie spał czarnowłosy chłopak, ale go nie budziłam.
Czekałam aż lekarz zejdzie, abym mogła zaprowadzić go do chorych. Minuty mijały
w nieskończoność. Kiedy zobaczyłam, że drzwi się uchylają byłam strasznie
szczęśliwa, jednak kiedy zobaczyłam kto za nimi stoi zbladłam. Byli to…