Byliśmy na
tyle blisko, że widziałam już dom, ale zanim my mieliśmy ruszyć, chłopaki z
przodu powinni zwrócić na siebie uwagę. Po chwili czekania wybiegli z lasu, a
Gerard kawałek za nimi. Faust zaczął się wydzierać, że nikt nie pokona jego
sługi, a jego przechwałki trochę trały, a on sam brzmiał jak wariat.
Razem z
Manuelem i Aronem ruszyłam na tył ruiny i wskoczyliśmy przez ramę rozbitego
okna. Znaleźliśmy się w dawnym salonie rozwalającego się budynku. W jednym z
kątów zobaczyłam skulonego bliźniaka, po chwili spojrzał na nas spode łba, a ja do niego podbiegłam. Aron
wpatrywał się w niego intensywnie, ale nie było teraz czasu na miłe rodzinne
pogadanki, ani nic w ten deseń. Skrzydlaty był wyraźnie zaskoczony.
- Mówiłem,
że macie nie przychodzić- był uparty.
- Tak, tak a
teraz się nie wierć bo będziemy ci zdejmować to ustrojstwo- Manuel podał mi
narzędzia i usiadł obok mnie.
- Zabij ich-
usłyszeliśmy wycie szaleńca w tym samym momencie.
Przestraszyłam
się nie na żarty, kiedy chłopak zaczął się poruszać, ale Aron szybko zareagował
i przygwoździł go do ziemi. Ja natomiast z Manuelem rzuciliśmy się do pracy nad
obrożą, bo nie wiedzieliśmy jak długo da rade go przytrzymać.
Otworzyliśmy mała klapkę pod którą znajdował
się mały panel sterowania, załamaliśmy zabezpieczenia bez problemu, ale on
umożliwiał tylko otworzenie drugiej klapki, pod którą znajdowała się masa
różnokolorowych kabelków. Byłam w kropce nie wiedziałam w ogóle, który kabel co
może oznaczać i co teraz. Na szczęście muzyk, wiedział mniej więcej co robić.
Dał mi malutkie obcęgi do przecinania kabelków i zaczął tłumaczyć, co mam robić
bo on na to miał z duże ręce. Kiedy został mi ostatni kabel do przecięcia,
chłopak zaczął się mocniej rzucać, zapewne prze to, że naukowiec nie kończył
się drzeć, a w oddali słychać było nawet strzały, zaczynało być niebezpiecznie.
- Aida
pospiesz się.
-Chwila, za
bardzo się, rzuca, a jak przetnę zły to może się to nie ciekawie skończyć.
Byłam
podenerwowana, czarnowłosy cały czas cierpiał, prze obrożę, a ja nie mogłam nic
zrobić. Manuel spojrzał na mnie i widział moje zmartwienie, a jednocześnie
koncentrację na złapaniu odpowiedniego kabelka. Także złapał skrzydlatego i
wydyszał
- Teraz- dosłownie prze sekundę chłopak się nie poruszał, a mi się
udało. Obroża się rozpięła, a on nareszcie był wolny. Zaczęliśmy się cieszyć, a
na naszych twarzach powoli rozkwitały szerokie uśmiechy, ale na to było za wcześnie.
-Naprawdę
myśleliście, że polegam tylko na tym głupim szczeniaku?!- usłyszeliśmy krzyk
doktora i wybiegliśmy przed dom. Stał on na środku małej polanki z triumfalnym
uśmiechem, ale to przecież my mieliśmy przewagę, nie wiedzieliśmy co planuje,
ale musieliśmy być gotowi na wszystko. Nagle zrzucił swój biały kitel, a jego
ciało zaczęło porastać gęsta sierść z kolcami. Wyglądał jak jeżozwierz, dobrze,
że ostatnio o nich czytałam, ale on mógł nie w pełni się do nich upodobnić. Cóż
kto nie ryzykuje ten nie zyskuje. Chciałam właśnie powiedzieć do Manuela jaki
mam plan, gdy doktor się naprężył, a jego kolce wystrzeliły z jego ciała w
każdym kierunku. Nie wiedziałam co zrobić, nie dało się tego uniknąć, a skoro
on zmienił bliźniaków, więc oni pewnie też nie byli na to odporni. Aron zbliżył
się do mnie i zaczął mnie osłaniać. Nagle poczułam potężny wiatr, który nas
przewrócił, ale także zatrzymał kolce zanim do nas doleciały. Kiedy się
odwróciłam zobaczyłam za nami czarnowłosego z rozłożonymi skrzydłami. Czy to
możliwe, że za ich pomocą, mógł wywołać tak silny podmuch? Nie miałam jednak
teraz czasu na zastanawianie się. Podbiegłam szybko do komputerowca.
- On ma
bardzo wyostrzony słuch- powiedziałam- wiesz co mam namyśli?- Spojrzał na
drewniany flet, który trzymał i przytaknął
- Ale muszę
się do niego bardziej zbliżyć.
- Odwrócisz
jego uwagę?- zwróciłam się do skrzydlatego.
- Tak-
rozłożył skrzydła i przeleciał tuż przed szalonym naukowcem.
W tym czasie
Manuel zaczął powoli podbiegać do „jeżozwierza”, tak aby nie zwrócić na siebie
uwagi, a ja pobiegłam z chłopakami migiem do Borysa i Gerarda. Wilkołak był
postrzelony w ramie i krwawił, ale jakoś się trzymał.
- Widzę, że
macie jakiś plan- odezwał się brodacz.
- Tak,
Manuel zaraz zacznie grać na flecie, aby go unieruchomić.
- Dobra, ja
się zajmę resztą, nie martwcie się, Dymitr możesz spojrzeć na Borysa?
Elf podszedł
do futrzaka, ale w takim miejscu nie mógł mu w niczym pomóc, pocisk utkwił mu w
kości. Kiedy spojrzałam w stronę muzyka, był on wystarczająco blisko naukowca i
właśnie sięgał po flet. Gdy mężczyzna usłyszał muzykę w pierwszej chwili chciał
go zaatakować, ale w trakcie nagle zamarł, nie mógł się ruszyć w żaden sposób.
To wykorzystał Gerard i zbliżył się na taką odległość, aby nadal nie słyszeć
muzyki. Wyjął pistolet i zaczął mierzyć, a Faust mógł jedynie się temu
przyglądać. Wiedziała, że nie mamy innego wyjścia, Fast oszalał i był zdolny do
wszystkiego, nie mogliśmy wysłać go tak po prostu do więzienia bo by powrócił.
Brodacz wystrzelił i trafił prosto w serce, jednak uśmiech z twarzy łysola nie
schodził. Gerard odwrócił się nagle do nas i krzyknął:
-Uciekajcie!
– Nikt nie wiedział o co chodzi, ale po chwili zobaczyliśmy kłąb ciemno
zielonego dymu, który zbliżał się do nas w zastraszającym tempie.
- Ja sam nie
umrę, wy zginiecie ze mną- wydarł się naukowiec i zaczął się przeraźliwie
śmiać.
Wiedziałam,
że nie mamy szans przed nią uciec, ale pomimo to wszyscy biegliśmy ile sił w
nogach. Widziałam jak zielona chmura pochłania Manuela i Gerarda, nie wiedziałam
co mogło się im stać przez nią, ale teraz nie był czas na zastanawianie się nad
tym. Musieliśmy uciekać jak najdalej się da.
Ktoś podczas
biegu nagle mnie złapał, był to czarnowłosy i po chwili unosiliśmy się nad
polaną, która już w całości była pokryta dymem.
- Co z
resztą?
-Już za
późno.
- Jak to za
późno? Oni nie mogli przecież zginąć od jakiegoś głupiego dymu!
- Nie mówię,
że zginęli, ale już ich dosięgną, a raczej nic dobrego on nie spowoduje nie
sądzisz?
- To co
teraz mamy czekać, aż wiatr go rozwieje?
- Nic innego
nam nie pozostaje.
- Ale
dlaczego, akurat mnie uratowałeś?
- Tylko
ciebie znam.
- Ale na
dole został twój brat.
- Wiem, ale
jemu zależy na twoim bezpieczeństwie, bardziej niż na swoim.
Nie
wiedziałam co mam na to odpowiedzieć, więc prze resztę czasu szybowaliśmy w
ciszy nad polaną, czekając aż będziemy mogli spokojnie wylądować. Po jakimś
czasie przerzedziła się na tyle, że było widać leżące sylwetki. Niestety wiatr
dzisiejszego dnia był niewielki, a na dodatek zatrzymywały go drzewa i musieliśmy
czekać kilka godzin, aż stanie się z powrotem bezpiecznie.
Wreszcie
wylądowaliśmy, a ja podbiegłam po kolei do każdego. Wszyscy na całe szczęście
oddychali, ale byli nieprzytomni.